Zachęcam do czytania tego, co się samemu pisze w Internecie. Dlaczego? Mam wrażenie, że niestety nawet wydawcy książek tego nie robią.
Bardzo trudno trafić w social mediach na post, w którym nie roi się od błędów. Przyzwyczailiśmy się do wygodnego nieużywania przecinków, korzystania z cudzysłowu angielskiego zamiast polskiego (wierzcie, da się to zrobić na Facebooku), literówek. Nawet portale internetowe już w nagłówkach nie są wolne od literówek.
Takie krótkie notatki, które przyswajamy w szybkim tempie, scrollując ekran, automatycznie usuwają nasze wątpliwości dotyczące prawidłowego zapisu. Nie myślimy o tych błędach, bo nie one są w tym krótkim przekazie najistotniejsze. Jednak… ten błędny zapis utrwala się w nas. I potem sami nie zwracamy uwagi na własny nieprawidłowo pisany tekst, na przykład na Facebooku. A czasem wystarczy powtórnie przeczytać to, co przed chwilą wstukało się na klawiaturze.
Zanim więc wciśniesz klawisz „Enter”, przeczytaj, co napisałeś. Zwłaszcza jeśli na telefonie używasz automatycznych podpowiedzi.